Profil: Kropecka
Komentarze do filmów:
tak to juz jest...
... ze jak sie podpisuje
kontrakty to... eee szkoda
gadac...
to jest cos!!
uwielbiam te senase! i
chociaż nie zawsze mam jak
wrócić do domu, to chodziłabym
na nie co piątek
poleciłabym
gdyby nie to, że ostatnio
pełno takich filmów i powoli
wychodzą bokami...
MOŻE
może i obsada była niezła,
ale film to totalne dno,
przewidywalny od początku do
końca, następna amerykańska
szmira
Te obrazy pozostają w
pamięci.
Jak i wszystkie filmy
Ridleya Scotta. Nie mówiąc już o
tym, że sam film został
nominowany w tej kategorii do
Oscara i chociaż statuetki nie
dostał to te obrazy i tak
pozostają w pamięci.
Sam film wzbudził we mnie
sprzeczne emocje. W pewnym
momencie bardzo nienawidziłam
Somalijczyków za sposób w jaki
potraktowali Amerykanów.
Wściekałam się na dzieci, które
biegały z bronią w ręku i na
kobiety, które chwytały za
karabiny i mieszały się do walk.
Na te tłumy ludzi, które biegały
za amerykańskimi żołnierzami i
te, które niszczyły helikoptery.
Na somalijskie dzieci, które
huśtały się na śmigłach w chwilę
po upadku helikoptera i po
tragedii jaka się w nim
rozegrała. Ale przecież to była
ich rzeczywistość, w takim kraju
się wychowali i innego życia nie
znali. Ale czy ja nie
postąpiłabym tak samo jak oni?
Film był jednak dosyć
obiektywny, jak na
przedstawienie faktów, z jednego
punktu widzenia (wiadomo
czyjego). Nie emanował, jak inne
amerykańskie filmy dotyczące
walk (np. „Za linią wroga”)
poczuciem, że Amerykanie są
najlepsi i nie wiadomo co by się
nie działo, to i tak zwyciężą.
Nie ma w tym filmie jednego
bohatera, który zwykle zawsze
się pojawia i chociaż ogień
płonie, kule armatnie biją to on
i tak idzie dalej i zwycięża.
Daje się odczuć to, że tutaj
każdy może oberwać (nie tylko
statysta). Ludzie odczuwają ból.
Słychać krzyki i jęki i jest to
prawdziwe. Gdy ktoś został
postrzelony, to miałam wrażenie,
że on naprawdę cierpi. Było to
dla mnie trochę zaskoczeniem,
ponieważ zwykle wszyscy
bohaterowie filmowi, którzy
zostają w jakiś sposób zranieni,
szybko opanowują ból, a potem
mogą biegać i skakać, wymachiwać
rękami, tak jakby im się nic nie
stało.
Film zwraca szczególną
uwagę na młodych żołnierzy,
którzy po raz pierwszy mają
styczność z prawdziwą walką, na
kształtowanie się ich postaw pod
wpływem takiego przerażającego
doświadczenia jakim jest wojna.
W filmie rozgrywa się bardzo
szybka akcja i chociaż twarze
migały mi szybko na ekranie i
nie zawsze mogłam odróżnić kto
jest kto (znowu siedziałam w
czwartym rzędzie), to te
wszystkie wydarzenia i obrazy
głęboko pozostały mi w pamięci.
Zdjęcia są naprawdę rewelacyjne,
ujęcia miasta, plaży, budynków,
a w szczególności helikopterów
naprawdę zadziwiają, a w
połączeniu z wartką akcją oraz
zgraną z nią muzyką, film ogląda
się z zapartym tchem.
Film wywarł na mnie
ogromne wrażenie. Gorąco
polecam.
Po wyjściu z kina nawet nie
pamiętałam, że się z czegoś
śmiałam...
Kolejny „śmieszny” film z
udziałem Cezarego Pazury. Albo
polskie poczucie humory schodzi
na psy, albo to ja nie umiem się
bawić na takich filmach. Mimo
wszystko mam odczucie, że po
Kilerze, nie pojawił się żaden
polski film, godny nazwania
komedią. Czy piosenki
Elektrycznych Gitar mają
zapewnić sukces?
Polacy lubią śmiać się z
polityków, być może na tym miało
opierać się powodzenie filmu,
ale chociaż śmiesznych momentów
było trochę, to tak naprawdę po
wyjściu z kina nawet nie
pamiętałam, że się z czegoś
śmiałam. Wszystkie postacie są
przejaskrawione i chyba z tego
powodu powinny być nawet
śmieszne, ale mnie one wcale nie
bawiły. Szczególnie stereotypowe
przedstawienie kobiet, ponieważ
u Dyzmy są tylko albo głupie
blondynki, albo stare zołzy i
takich normalnych kobiet w ogóle
nie zauważyłam (być może w tym
filmie nie ma żadnych normalnych
ludzi), zadziwiające dla mnie
jest także to, że wszystkie jak
jedna „lecą” na Nikosia, czy on
jest aż tak przystojny? czy też
mamy tutaj kolejny przytyk: to
władza pociąga kobiety.
W sumie wątek filmu jest
już znany polskim widzom, ale
czy potrafimy się śmiać dwa razy
z tego samego, lub też czy warto
się z tego nowego Nikosia śmiać?
O porównaniu do poprzedniego
filmu o Nikodymie Dyzmie chyba
nawet nie warto wspominać,
zresztą sami autorzy filmu się
tego wystrzegają (chyba się nie
dziwię dla czego).
Mam nadzieję, że to nie
mój „babski” punkt widzenia tak
podziałał na odbiór tego filmu.
Ale aż boję się pomyśleć o
nadchodzącym filmie Olafa
Lubaszenki.
Cruise i Cruz - to nie to.
Nic tutaj nie jest takie
jak się wydaje. Początek filmu
to zupełnie inny świat niż ten
na końcu. Właściwie, gdyby nie
ostateczne wyjaśnienie, to nikt
nie wiedziałby co się dzieje
(tak jak u Lyncha), ale to
wyjaśnienie, które się tutaj
pojawia, mnie wcale nie
zadowala. Być może gdyby go nie
było, film byłby dokładnie na
miarę Lyncha, a tak ze swoim
zakończeniem, jest na miarę
Spielberga (A.I. - Sztuczna
Inteligencja), nie wiadomo więc
co jest gorsze, naśladowanie
kogoś, czy też tak fatalny
koniec jaki miał Spielberg. Nie
można jednak zarzucić filmowi,
że w którymś momencie wiadomo
jak się skończy, ale też nie
zawsze wiadomo co się do końca
dzieje. Być może to ta
dzisiejsza moda na kreowanie
własnego świata tak, że w końcu
nie wiadomo co jest prawdą, a co
fałszem, obija się także i w tym
filmie. Ogólnie film nie wywarł
na mnie dużego wrażenia, ale
duży plus mogę przyznać za to,
że do końca nie wiedziałam, jak
to wszystko się skończy.
PS co do porównań do
Matrixia, myślę, że nie warto
tego robić. W żadnym razie.
Oj
zawiodłam się na Hartnecie i to bardzo...